Z dużym zainteresowaniem wziąłem do ręki Przewodnik rowerowy po Polsce autorstwa Miłosza Kędrackiego - obecnie redaktora naczelnego Bikeboardu. Jest to już druga, po przewodniku wydanym przez GeoCenter, pozycja tego typu na naszym rynku księgarskim, tym razem firmowana przez znane wydawnictwo Pascal. W przeciwieństwie do poprzedniej, obecna książka przeznaczona jest dla kolarzy MTB. Niemalże wszystkie proponowane w niej trasy przebiegają przynajmniej w części drogami nieutwardzonymi i ścieżkami. Na pierwszy rzut oka przewodnik sprawia miłe wrażenie: dobry papier, ładne, kolorowe zdjęcia, indeks nazw, mapki, dość czytelny układ tekstu. Te pozytywne odczucia pogłębiają się po przejrzeniu spisu treści i rzucie oka na urywek tekstu. Uwzględniono większość regionów Polski, do tego okolice niektórych dużych miast. Nietuzinkowy język, zresztą charakterystyczny dla wielu wydawnictw Pascala i będący ich silną stroną.
Niestety pierwsze impresje okazały się bardzo mylące. Bliższa inspekcja przewodnika i chwila zastanowienia kazały mi gruntownie zrewidować moją opinię.
Zacznę od rzeczy ogólnych i drobnych. Nijaka okładka - obwoluta z dość miękkiego i nietrwałego kartonu. Oprawa za pomocą spirali też nie jest najtrwalsza i najwygodniejsza w wydawnictwie typu przewodnikowego. Co prawda można by dzięki temu składać książkę wpół, ale skutecznie utrudniają to skrzydełka odrukowane reklamami, z którymi nie wiadomo co począć (jednego można używać jako zakładki). Papier choć porządny, to gruby (innego nie można oprawić spiralą) skutecznie zwiększa wymiary i ciężar książki. A przecież z założenia ma być ona przewożona w plecaku rowerzysty. Teraz już chyba wszystkie wydawnictwa zapomniały, że przewodniki drukuje się na cienkim papierze (biblijnym) i zabezpiecza tradycyjną, twardą oprawą.
Uważne przeczytanie spisu treści też ujawnia pewne nielogiczności. Mamy tam Szczecin, Warszawę Łódź, Wrocław i ich okolice. Tajemnicą autora pozostaje dlaczego akurat te miasta wyróżniono i w czym gorsze są Gdańsk, Poznań, Katowice, Kraków, Lublin, Olsztyn i jeszcze wiele innych nie mniej ciekawych miast. Pozostawmy jednak dopominanie się o swoje prawa ich mieszkańcom. Także dobór tras górskich trochę dziwi. Z całych Sudetów uwzględniono jedynie Ziemię Kłodzką, prawda że piękną i bardzo ciekawą dla bikera, ale nie stanowiącą głównego regionu rowerowego Sudetów. Miano to przypada póki co Górom Izerskim i okolicom Szklarskiej Poręby. W tym miejscu zaczęła we mnie kiełkować myśl, że wycieczki nie całkiem są rezultatem świadomego wyboru z mnogich możliwości, a raczej konieczności: autor opisał po prostu te miejsca, gdzie był. Ale i tu może się bronić; wszak siłą rzeczy taki przewodnik nie może zawierać wszystkiego, bo miałby rozmiary Encyklopedii Britanica. Poddaje to jednak w wątpliwość ideę pisania przewodników rowerowych po całej Polsce zamiast oddzielnych bedekerów po poszczególnych regionach. Przejdźmy więc i z tym do porządku dziennego (choć robię to bez entuzjazmu) skupiając się na opisach tych tras, które są.
Nie będąc takim znawcą całej Polski jak Miłosz Kędracki, dalszą recenzję oprę jedynie na lekturze rozdziałów dot. Ziemi Kłodzkiej, gdzie akurat często bywam. Mogłem więc na tej podstawie wyrobić sobie zdanie o merytorycznej wartości całego przewodnika. Tutaj niestety ujawnia on dyskwalifikujące wady. Zacznijmy od nieścisłości pojawiającej się już w tytule, spotykanej i w wielu innych popularnych przewodnikach. Kotlina Kłodzka to obniżenie pomiędzy górami, którymi wiodą trasy proponowanych wycieczek. Same pasma górskie nie wchodzą w jej skład.
Mankamentem rzucającym się w oczy jest brak przekrojów tras w pionie i wysokości, a nawet sumarycznego przewyższenia. W opisach tras górskich jest to niemalże standardem i nieobecność takich informacji trzeba uznać za poważny minus. Element taki można pominąć jedynie w charakterystykach tras całkowiecie nizinnych (choć też nie zawsze). Na szczęście mamy jakościowe opisy nawierzchni, stromości i stopnia trudności poszczególnych odcinków. Jednak nawet te przekazy są nieaktualne lub dyskusyjne by nie rzec błędne. Np. w Masywie Śnieżnika autor pobywał kilka lat temu (kiedy, łatwo się dowiedzieć przeglądając stare numery bB). Od tego czasu sporo się zmieniło, ale nie znalazło to odzwierciedlenia w tekście. Rzutuje to także na ocenę trudności przejazdu: tam gdzie kiedyś były kamienie jak cegłówki, teraz (gdy przewodnik ujrzał światło dzienne) jest gładka jak stół szutrówka. Nachylenie traktów nie uległo jednak drastycznym zmianom i trudno zrozumieć dlaczego np. podjazd z ostatniego rozdroża do schroniska Na Śnieżniku jest określany jako dość stromy, a podjazd na to rozdroże jako znacznie trudniejszy (str. 278). Tak samo nie wiadomo dlaczego zjazd szutrówką ze schr. Na Śnieżniku w przewodniku jest naprawdę bardzo stromy, gdy w rzeczywistości jest to dość wygodna droga dla miejskich rowerzystów (str. 279). Rzeczywiście stromy i trudny jest skrót żółtym szlakiem, ale tego autor nie proponuje. A to tylko nieścisłości z 2 (słownie dwóch) stron przewodnika!
Jednokrotna wycieczka w jakimś terenie to stanowczo zbyt mało, by brać się za pisanie poważnego przewodnika. Nie ma się wtedy w pamięci trasy i zdanym się jest jedynie na notatki. Sam nieraz opisuję wycieczki i doskonale wiem jak niejednoznaczne mogą być zapiski jeśli nie pamięta się trasy. Czytając tekst wyraźnie widać, gdzie autor pisze o terenach właściwie sobie nieznanych (z omawianych przeze mnie rozdziałów praktycznie wszystkie). Jest jeszcze gorzej: jeżeli czegoś nie pamięta, to brakujące fragmenty dokomponowuje z wyobraźni. Żałosny efekt jest łatwy do przewidzenia.
Oto kilka przykładów.
Na początku wycieczki W Parku Narodowym Gór Stołowych (str. 272) autorowi pomyliły się dwie możliwości dojazdu do Piekielnej Przełęczy. Przewodnik każe się skierować do punktu zwanego Góralka, do którego wiedzie rzekomo ulica Piastowska. Od biedy kierunek się zgadza ±90°, tyle że pensjonat Góralka i niedaleki punkt widokowy nie leży przy ul. Piastowskiej, a Krynicznej, którą też dotrzemy we wskazane miejsce, ale szlakiem zielonym. Natomiast jadąc Piastowską spotkamy żółte znaki jak chce przewodnik i znacznie łatwiej i krócej dotrzemy do przełęczy. W obu przypadkach jedziemy wyraźnie pod górę (autor pisze: asfalt jest stromy i gładki), więc nie rozumiem po co uprasza o zachowanie rozsądku i nie rozwijanie zbyt dużej prędkości.
Jeszcze ciekawsze produkty wyobraźni zawiera wycieczka Radioaktywny niedźwiedź (str. 276). Żmijowa Polana zawędrowała w opisie gdzieś w okolice węzła szlaków poniżej schroniska Na Śnieżniku, a jej miejsce zajęła przeł. Pod Jaworową Kopą. Te same błędy znajdujemy w następnej wycieczce Przez Igliczną pod Śnieżnik (str. 285). Czarna Góra to miejscowość wielkości Siennej lub Kletna (choć jest tam tylko leśniczówka), a na czerwonym szlaku za Międzygórzem pojawia się miejscowość takiej samej wielkości - Łysa Góra. W rzeczywistości chodzi o wyludnioną kolonię Międzygórza - Wysiecza, zwaną Łysą Górą ale 30 lat temu i znajdującą się bardziej na południe, na stokach Jawora. Co ciekawsze, wszystkie błędy są dokładnie udokumentowane na załączonych mapkach. Mapki te, same w sobie stanowią ciekawostkę. To że są jednobarwne można tłumaczyć dążeniem do obniżki kosztów (choć przewodnik wcale taki tani nie jest i znam tańsze z porządną kartografią). Wydawnictwo chyba jednak przesadziło z oszczędnościami, gdyż planiki te sprawiają wrażenie kopii przez kalkę innych map na tyle niedokładne, by nie trzeba było ponosić opłat licencyjnych. Nie zaznaczono więc żadnych innych dróg (lub co najwyżej ich krótkie fragmenty, urwane niespodziewanie) poza tymi, którymi wiedzie marszruta. Nie wrysowano przebiegu szlaków turystycznych, nawet na odcinkach gdzie pokrywają się z trasą, wierzchołków gór, nie mówiąc już o poziomnicach i wysokości. Wszystko to, razem z kardynalnymi błędami jak te wspomniane wyżej i niechęcią autora do posługiwania się nazwami poszczególnych punktów topograficznych znacznie utrudnia orientację, nawet jeśli czytelnik pójdzie po rozum do głowy i zaopatrzy się w normalną mapę. Odwiedzałem te rejony wiele razy, ale niektóre błędy tak zamąciły mi w głowie, że zorientowanie się w przebiegu przewodnikowych wycieczek zajęło mi dłuższą chwilę.
Swojej niewiedzy o opisywanych trasach autor stara się nie eksponować. Co innego pozostałe tematy. Tam wkłada wiele wysiłku by nie onieśmielać może słabo przygotowanego czytelnika i ochoczo epatuje go swoją niekompetencją. Mamy więc w tekście odzywki w stylu: gnejsy prekambryjskie, cokolwiek by to nie znaczyło (str. 267) - zupełnie jak z chatu małolatów, rzadko wizytujących swoją szkołę. Może to taka stylizacja języka; w końcu przewodnik jest przeznaczony dla ludzi młodych. Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu o przeroście formy nad treścią. Te zachwyty: Ten 4-kilometrowy zjazd śni się potem po nocach! (str. 280). Istotnie jest to niezgorszy zjazd, ale podobnych można znaleźć w okolicy przynajmniej kilka. Przy okazji, liczne błędy w opisie tego fragmentu trasy sprawiają, że próby zorientowania się w proponowanej marszrucie będą śnić się po nocach. Natomiast część krajoznawcza przewodnika jest bardzo uboga. Sprowadza się do zdawkowych informacji na początku opisu poszczególnych regionów Co warto zobaczyć. A proponowane trasy niekoniecznie muszą do tych miejsc prowadzić. Pomijam już dyskusję z doborem tych atrakcji.
Jeśli, drogi czytelniku, przypadkowo nie znasz omawianych tu regionów możesz pomyśleć, że czepiam się szczegółów i niewiele znaczących przeinaczeń. Tak niestety nie jest. Skalę błędów niech zilustruje proste porównanie. Gdyby omawiane fragmenty książki były dajmy na to przewodnikiem po Europie, to brzmiałyby mniej więcej tak: Londyn jest wspaniały. Zapierającą dech panoramę tego miasta możemy podziwiać ze stalowej wieży, zbudowanej przez jakiegoś Eiffla, nie wiem już kiedy i z jakiej okazji.
Można by sądzić, że całe odium błędów spada na autora. Nie sposób temu zaprzeczyć, ale warto zapytać o rolę i odpowiedzialność wydawnictwa. O ile trudno spodziewać się, że wydawca będzie drobiazgowo sprawdzał wiarygodność opisów i raczej ufa autorowi, którego wybrał (ale ponosi odpowiedzialność za ten wybór!), to trudno pojąć dlaczego nie mógł zweryfikować poprawności map. Pod kartograficznymi knotami przewodnika podpisane są imiennie trzy osoby, oraz jakaś firma-nie firma nomen omen Carta Blanca. Chyba najlepszym podsumowaniem podejścia wydawnictwa do swojej pracy jest fragment stopki redakcyjnej: Autorzy i wydawcy [...] nie mogą wziąć odpowiedzialności za jakiekolwiek skutki wynikające z wykorzystania podanych w nim [przewodniku - przyp. mój] informacji., choć sens tej noty w stopce redakcyjnej miał być zupełnie inny. Przychodzi mi na myśl inny cytat doskonale oddający intencje wydawcy: Jedną tylko pała chętką, dużo, byle jak i prędko.
By całkiem nie utracić ducha chciałbym wierzyć, że inne części książki są opracowane z większym respektem dla faktów. Mam również nadzieję, że autor ze swoim już wydrukowanym przewodnikiem w ręku, ponownie zapozna się z trasami, które opisuje i wniesie stosowne poprawki, a wydawca czym prędzej uwzględni je w następnej edycji.