Najbardziej przyjazny rowerzystom dziennik dolnośląski. Jest też najstarszy - ukazuje się od 1945 r. Pismo skupia się bardziej na jeździe pozamiejskiej - turystycznej lub rekreacyjnej. Piątkowy dodatek Słowo na Weekend przez cały sezon 2001 i 2002 zawierał obszerny dział Roweromania, a w nim propozycje sobotnio-niedzielnych wycieczek rowerowych i czasami porady dla mniej doświadczonych cyklistów. Do opisu każdej trasy (skrótowego ale fachowego, zrobionego na podstawie rzeczywistego przejechania szlaku) dołączona była schematyczna lecz pomocna mapka oraz przegląd atrakcji turystycznych i zabytków mijanych na trasie. Od 30 maja 2003 codziennie ukazywał się kolorowy dodatek Rowerowy atlas Dolnego Śląska z opisem jednej trasy w naszym regionie. Niestety przedsięwzięcie to zostało szybko zarzucone; ukazało się jedynie kilkanaście odcinków jakości raczej średniej. Za to w piątkowych wydaniach pojawiają się od czasu do czasu opisy tras opracowane przez Marka Śledzia Łopatę. Mapka, itinerer, jasne opisy, dokładność, rzetelność, profesjonalizm. Oby tak dalej. Redakcja utrzymuje kontakty z Klubem Turystyki Kolarskiej REWOR, dlatego w gazecie są zawsze aktualne plany wycieczek klubu. Ogólnie, nie ma tu wodotrysków, jest za to kawał dobrej roboty i rzetelna informacja, bardzo przydatna miłośnikom dwóch kółek. Dziennik nie zaniedbuje także sportowych aspektów cyklistyki. Znajdziemy w nim obszerne relacje z różnorakich imprez kolarskich, nie wyłączając takich dyscyplin, o których w innych gazetach próżno szukać choćby wzmianki, np. downhillu. Choć dziennik nieco mniej uwagi poświęca cyklistyce miejskiej, to i tak anonsuje wszelakie wydarzenia i imprezy rowerowe, a także aktywnie wspiera niełatwą walkę wrocławskich rowerzystów o swoje prawa opisując, a często wyśmiewając poczynania lokalnych władz na tym polu.
Hmm... O rowerach nie powinni pisać ludzie jeżdżący biurkami. Zarówno magazyn krajowy jak i lokalny dodatek Gazeta Dolnośląska do prostej, życiowej sprawy - jaką niewątpliwie jest jazda bicyklem - podchodzą w sposób będący mieszanką: gorliwości neofitów, egzaltacji dorastających dziewcząt i profesorskiego namaszczenia, wszystko to okraszone brakiem znajomości tematu. Redaktorzy rower widzieli kilka razy w telewizji, ale chyba nie zawsze zdają sobie sprawę z niedostatków swojej wiedzy w tym temacie. Piękną, przykładową próbkę bzdurnego pustosłowia znalazłem ostatnio w recenzji Rowerowego przewodnika po Polsce, (Pascal 1992), w której czytamy: ...przewodnik dostosowano do potrzeb rowerzysty, czyli zamiast tradycyjnie zszywanej lub klejonej książki ma on formę skoroszytową, dzięki czemu rowerzysta może bez problemów zaglądać do niego, nie zsiadając z roweru. (GW 27-28.04.2002). Mrożek wysiada! Jeżeli do tego rojące się od błędów, kartograficzne knoty, autorka recenzji nazywa przejrzystymi mapkami, to daje nam to jasny obraz fachowości GW na rowerowym poletku.
Część dziennikarzy GW woli skupiać się na społeczno-kulturowych, prawnych, obyczajowych itp. aspektach obecności tych wehikułów w naszym życiu, przede wszystkim w mieście. Prowadzą więc na ten temat niekończące się dyskusje, ankiety, sondy, publikują opinie i polemiki: gdzie wolno jeździć, a gdzie nie, i czy tak być powinno, a może..., ale z pewnymi ograniczeniami..., z drugiej jednak strony... i tak dalej, i tak dalej. To morze słów prowadzi donikąd, a w każdym razie ani na jotę nie poprawia, rzeczywiście nielekkiego, życia rowerzystów w stolicy Dolnego Śląska, nie wpływa na kulturę jazdy rowerem, współżycia z pieszymi i kierowcami samochodów. Nieefektywność działań na tym polu można porównać jedynie z nieskutecznością Unii Wolności na niwie polityki. To właśnie lokalna GW wywołała w 2001 r. gorącą polemikę nt. zakazu wjazdu rowerów na wrocławski rynek. Dziennikarze GW oczywiście nie mięli własnego zdania i nie zajęli jasnego stanowiska, powtarzając jedynie - niczym kiepsko przygotowany uczeń podpowiedzi kolegów - to, co chcieli powiedzieć im inni. Efekt? Przez jakiś czas strażnicy miejscy przypomnieli sobie o swoich obowiązkach i wlepili rowerzystom kilka mandatów, zresztą tylko tym, którzy spokojnie i wolno jechali, bo rowerowych chuliganów nie byli w stanie złapać. A z obowiązującego nadal zakazu i kuriozalnych wypowiedzi w jego obronie różnych notabli z byłym prezydentem Wrocławia na czele, śmieje się cała Polska, nie tylko rowerowa. Wszystko to wyglądałoby bardzo źle, gdyby nie fakt, że w sumie mają rację usiłując przybliżyć nam europejskie standardy miejskiego rowerowania. Tylko czy muszą to robić tak nieudolnie? Chyba zanim coś zdziałają, po prostu wejdziemy do Unii i odpowiednie normy zachowań i obyczaje powoli same do nas przyjdą.
Dodatek typu Hipermarket przypomina sobie na początku sezonu o rowerzystach i spieszy z radami: gdzie kupić, gdzie naprawić itp. Niczym się to nie różni i jest pisane przez tych samych ludzi, którzy tydzień przedtem zajmowali się np. biustonoszami. Naprędce pozbierają adresy warsztatów i sklepów, dodadzą rady typu kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje np. na wycieczkę jedź pod wiatr, to będziesz wracał z wiatrem, wydrukują i rzucą się na następny temat, może o karmie dla psa i kota, a może o doborze krawata. Skutek taki, że na łamach Gazety, mechanicy-partacze brylują obok porządnych warsztatów, a sklepikarze - oferenci złomu obok rzetelnych, fachowych handlowców. Gazeta oczywiście nie może (zresztą i tak nie umie) niczego oceniać, bo to byłaby kryptoreklama, więc radź sobie czytelniku sam.
Opinie wyrażone powyżej dotyczą wyłącznie tematów związanych z rowerami i nie muszą pokrywać się z całościową oceną omawianych gazet.