Legenda o rozpustnej dwórce zaklętej w złotą kaczkę

            Jakieś tysiąc lat temu pierwsi misjonarze zaczęli szerzyć na terenie Chobieni wiarę chrześcijańską. Nie wszyscy bez oporów przyjmowali krzyż i główne hasła. Niektórzy, nie mogąc pogodzić się z nowym prawem, zabraniającym posiadanie więcej niż jednej żony, wciąż chodzili do świętych gajów i prosili prastarych bogów o zesłanie klątwy na przybyszy. Jeden z miejscowych zagorzałych przeciwników chrześcijaństwa - niejaki Płodźwit - uchodzący wśród swoich za zielarza i uzdrowiciela, widząc, że nawet ci, którzy dla świętego spokoju zdecydowali się odrzucić, ciągle mają po kilka żon, postanowił raz na zawsze rozprawić się z obłudą i zakłamaniem. Wypowiadając magiczne zaklęcia, zakopał  w ziemi dębową figurkę, której oddziaływanie było bezsprzeczne: każdego, kto stanął w tym miejscu, ogarniał seksualny szał.
            Minęły dwa stulecia. Ziemią chobieńską władał wtedy Henryk I Brodaty, który zbudował tutaj zameczek myśliwski. Kiedy jego żona Jadwiga (późniejsza święta) urodziła wystarczającą do przedłużenia dynastii liczbę potomków, oboje postanowili, że do końca życia powstrzymają się od intymnych zbliżeń i ślubowali sobie wzajemną czystość. Jadwiga zamieszkała w trzebnickim klasztorze benedyktynek, a Henryk doszedł do wniosku, że pora pomyśleć o zbudowaniu - w miejscu myśliwskiego ogródka - obronnego zamku z prawdziwego zdarzenia. Budowę zakończono w 1210 roku. Dwórka Św. Jadwigi o imieniu Małgorzata, gdy jej pani zamieszkała na stałe u benedyktynek, przeniosła się wraz z pozostałymi pannami do Hobeni. Pewnej czerwcowej nocy, kiedy dziewczęta z wioski zabawiały się w puszczanie nad Odrą dziwnych wianków, Małgorzata, nie mogąc zasnąć z upału, ubrała jedną ze swych połyskujących złotem sukien i wyszła pospacerować po parku. Znużyło ją to jednak dość szybko, postanowiła więc odpocząć przy pobliskiej sadzawce. Nie wiedziała, że według opowieści okolicznego ludu, miejsce to uchodzi za przeklęte. Opierając nogę na nadbrzeżnym kamieniu, poślizgnęła się tak nieszczęśliwie, ze wpadła do wody. I wtedy woda zawirowała, drzewa zaszumiały, niebo się zachmurzyło i lunął rzęsisty deszcz.
           Małgorzata, przemoczona do suchej nitki, zamiast udać się jak najszybciej do swojej komnaty, owładnięta jakimś silnym uczuciem, którego nie mogła zrozumieć, pobiegła nad rzekę. Młodzi wieśniacy popisywali się odwagą, skacząc przez największe płomienie. jeden z nich wydał się dwórce szczególnie urodziwy. Miał blond włosy, jasne niebieskie oczy i wpatrywał się w ociekającą wodą dziewczynę. Podeszła bliżej. Chłopak, którego imię przemilcza legenda, zaprosił Małgorzatę do ogniska, aby się ogrzała i osuszyła. Ta jednak myślała już tylko o jednym. Chwyciła młodzieńca za rękę, powiodła go do lasu, zdarła z siebie złotą suknię o oddała mu się bez reszty.
            Ledwie oboje wrócili zziajani do ognia, Małgorzata upatrzyła sobie następnego. Potem był jeszcze następny i następny. Według przekazu, uwiodła tak trzynastu młodzieńców, po czym udała się do zamku na spoczynek. Opowieść o rozpustnej dwórce natychmiast rozeszła się po wsi, a potem dotarła na zamek. Tak wielkiego grzechu nie można było jej wybaczyć. Małgorzata została wyklęta z ambony kościoła pw. Św. Idziego - patrona rybaków i skazana na wygnanie. Zrozpaczona, wciąż targana niepohamowanymi żądzami, poszła nad sadzawkę do parku. Ostatni raz widział ją jeden z giermków Henryka, kiedy siedziała nad wodą i głośno szlochała. Dzień później zamkowa służba doniosła władcy, że w stawie pojawiła się kaczka o niespotykanym zabarwieniu piór. W pełnym słońcu wyglądały tak, jakby były ze szczerego złota. Kiedy jednak sam Henryk udał się nad wodę, kaczki już nie było.
           Mijały kolejne wieki. Trwająca w latach 1608-1648 wojna trzydziestoletnia spowodowała ogromne spustoszenia. Dawnym zamkiem Henryka Brodatego, wielokrotnie przebudowywanym, władał Leonhard Kottwitz. Ponad wszystko na świecie kochał swoją córkę Barbarę, którą wszędzie ze sobą zabierał. Bywało, że wracając z podróży, zajeżdżał z nią do swej ulubionej karczmy koło przeprawy promowej i wypijał kufel warzonego na miejscu wybornego piwa.
Jak mówi legenda, któregoś razu dwaj mieszczanie pobili się o prawo ucałowania ręki pięknej córki von Kottwitz. Barbara, osoba dość próżna, była z tego bardzo zadowolona i podsycała mężczyzn do walki. Doszło do starcia, w wyniku którego niejaki Johann Braunau zadźgał nożem Sebastiana Kopflera. Za to skazano go na śmierć. Egzekucja odbyła się na Wzgórzu Wisielców, usytuowanym na południe od miasta. Leonhard von Kottwitz, chcąc ukarać córkę, przez którą doszło do zbrodni, nakazał jej przyglądać się, jak kat wiesza skazańca. Jednak wrażliwa dziewczyna upadła zemdlona, a potem przez kilka miesięcy chorowała. Trawiony wyrzutami sumienia von Kottwitz zszedł do pałacowych podziemi z zamiarem popełnienia samobójstwa. Już miał wyjąć sztylet, aby się nim pchnąć w serce, gdy usłyszał za sobą coś jakby trzepotanie skrzydeł. Odwrócił się i zobaczył złotą kaczkę. Jej urok zachwycił Leonharda do tego stopnia, ze zrezygnował z samobójstwa i codziennie, aż do ostatecznego opuszczenia pałacu w 1630 roku, schodził do piwnicy z nadzieją ujrzenia kaczki. Niestety, nigdy więcej mu się nie pokazała. Mówią, że na przestrzeni stuleci złota kaczka pokazywała się jeszcze kilka razy. Ci, którzy chodzą na spacer do parku opowiadają, że czasem, gdy zawieje silny wiatr i zerwie się ulewa można usłyszeć dziwny plusk w sadzawce przy pałacu. Nie wiadomo też, jaki czarodziejski magnes niezmiennie od wielu pokoleń przyciąga tu zakochanych. Historia złotej kaczki jeszcze się nie skończyła i kiedyś na pewno ktoś ją zobaczy i wyjaśni jej tajemnicę.

 

Literatura:
1. Lalewicz M.: Legenda o rozpustnej dwórce zaklętej w złotą kaczkę. "Konkrety" z  9.08.2001.