-
Artykuł
w Rzeczypospolitej 17.07.1998 nr 166
- Prace Ludwiki Ogorzelec w paryskim muzeum
Seita
- Poszukiwanie
równowagi
-
W znanym paryskim muzeum Seita wystawia obecnie swe prace Ludwika Ogorzelec,
polska artystka mieszkająca od kilkunastu lat we Francji. Wydarzenie to zasługuje
na tym większą uwagę, że muzeum Seita po raz pierwszy udostępnia swe sale
artyście stosunkowo mało jeszcze znanemu, i że po raz pierwszy jest w tym
muzeum praca wykonana na miejscu (in situ).
- Do
tej pory muzeum Seita, jedno z najciekawszych muzeów paryskich organizowało
wyłącznie wystawy poświęcone znanym artystom lub prądom artystycznym XX
wieku. W ostatnim czasie miały tam miejsce wystawy prac m. in. Hansa Bellmera,
Otto Dixa, Jeana Fautriera, Marcela Gromaire'a, Leona Spilliaerta i George'a
Grosza.
-
Ludwika Ogorzelec (ur.1953) jest artystką ciągle jeszcze mało znaną, ale
od kilku lat jej twórczość cieszy się coraz większym uznaniem. Studiowała
w Wyższej Szkole Sztuk Pięknych we Wrocławiu, następnie przez trzy lata
kontynuowała studia w Paryżu, w pracowni słynnego Cesare'a. Poza Francją i
Polską wystawiała m.in. w Stanach Zjednoczonych, Niemczech, Japonii, Szwecji
i Grecji. Jej prace znajdują się m.in. w muzeach francuskich, amerykańskich
oraz w Muzeum Sztuki w Łodzi.
- Pracuje
przede wszystkim w drewnie. Tworzy rzeźby-konstrukcje o gęstej, powikłanej
strukturze, które jednocześnie sprawiają wrażenie bardzo lekkich. Często
zawieszone u sufitu za pomocą prawie niewidocznej nici zdają się zaprzeczać
prawom ciążenia. Ludwika Ogorzelec mówi, że jej konstrukcje są
materializacją jej marzenia, by "być lekką". Wymykają się one
jakiejś jednoznacznej definicji, przywodzą na myśl zarówno bujność świata
roślinnego, jak i geometrię świat maszyn. Odnosi się wrażenie, że
artystka próbuje w swoich konstrukcjach pogodzić niezbywalne wydawałoby się
sprzeczności obu światów. Nieco przypominają one słynne "mobiles"
Aleksandra Caldera, ale są od nich bogatsze zarówno jeśli chodzi o ich
strukturę, jak i relacje z otaczającą je przestrzenią.
- Konstrukcje
Ludwiki Ogorzelec stają się coraz większe. Od kilku lat wykonuje wielkie
wielometrowe rzeźby z drewna in situ zatytułowane "Krystalizacja
przestrzeni". Właśnie praca z tego cyklu zajmuje centralne miejsce na
wystawie w muzeum Seita. Takie konstrukcje tworzy zarówno w pomieszczeniach
zamkniętych, jak np. w muzeum Seita, czy wcześniej w muzeum w Legnicy,
galeriach Askeo w Paryżu, Altes Rathaus w Worpswede w Niemczech czy galerii
Berty Walker w West Windows w Stanach Zjednoczonych, jak i na otwartym
powietrzu, np. nad brzegiem morza na Krecie czy w Provincetown w Stanach
Zjednoczonych.
-
-
Piotr Kasznia z Paryża
-
-
-
-
Fragmenty artykułu "Rysuję przestrzeń" w Gazecie Robotniczej
z 8.04.1994 r.
-
-
...Od dzieciństwa Ludwika Ogorzelec odczuwała potrzebę tworzenia. Jako
ośmioletnia dziewczynka z ziemniaka wyrzeźbiła głowę. Nie lubi o tym
wspominać, bo po jednym z takich zwierzeń opublikowanych w paryskiej prasie
środowisko przypięło jej łatkę kartoflanego rzeźbiarza. Nie chce siebie
eksponować, prosi, nie pisać o niej, tylko o sztuce. Sama najchętniej skryłaby
się w cieniu pracowni. Brakuje jej przebojowości, na Zachodzie ta cecha
artyście jest bardzo potrzebna. Ale za to ma dość uporu.
-
Przez sześć lat z rzędu zdawała do PWSSP we Wrocławiu. I pracowała. Najpierw
jako kierowniczka Gminnego Ośrodka Kultury - krótko, bo nie umiała się
wpasować w ówczesne układy. Za namową pani Akerman, kierowniczki szkoły, zdała
do Studium Plastycznego w Legnicy. Miała po nim wrócić i uczyć rysunków w
miejscowej szkole. Ale Ludwika nie umiała się poruszać po utartych ścieżkach.
Wylali ją, bo zadarła z wykładowcą filozofii marksistowskiej...
-
...Z konieczności była świetna szkoła kompozycji przy dekorowaniu sklepowych
witryn, które gremialnie przychodzili podziwiać znajomi. Coraz częściej
zerkała na Wrocław, wówczas dla młodej chobienianki, wydawał się on
nieosiągalną górą. Mimo wszystko zaparła się, by ją zdobyć. Chciała być bliżej
swego celu - PWSSP.
-
Pojechała. Szukając pracy, w dekoratorni Cepelii natknęła się na Zosię Tkaczyk.
Urzekły ją samodziałowe ciuchy Ludwiki. I tak znalazła punkt zaczepienia we
Wrocławiu. Potem Zosia zabrała mnie ze sobą do opery, gdzie robiłyśmy
scenografię. Tam było i świetnie i paskudnie - bo szef nie cierpiał
indywidualności. No, ale w porę zdarzył się cud. Kiedy w 1978 r., po raz
szósty z rzędu, Ludwika poszła przed egzaminami na uczelnię, na opustoszałym
korytarzu natknęła się na profesor Łucję Skomorowską. Panią profesor
zaintrygował upór dziewczyny: - Albo ubrdałaś sobie tę rzeźbę, albo my cię
krzywdzimy. Przyjdź do pracowni, pokaż co potrafisz.
-
I pokazała. Na egzaminach wstępnych dostała drugą lokatę. - Trochę miałam im
za złe, że zmarnowali mi sześć lat, ale z drugiej strony byłam już dojrzałym
człowiekiem, wiedziałam, czego chcę.
-
Trafiła do pracowni prof. Leona Podsiadłego... Zaczęła od budowy z
rozszczepianego na włókno drewna mobili. Np. z jednej strony rozbudowana,
ażurowa konstrukcja, a z drugiej niewielki, równoważący element. Jej twórczość
jest tak ulotna, jak zjawiska przyrody. Długo przygotowuje elementy. Struga je
na kant nożem z gałęzi starej jabłonki. Potem wiele czasu pochłania
instalowanie rzeźby by ostatecznie, po zakończeniu wystawy wszystko uprzątnąć
i wyrzucić.
-
Czy nie żal jej w taki sposób rozstawać się ze swoją pracą? To tak jakby
żałować, że znika błyskawica, tęcza czy leśna pajęczyna - odpowiada
poetycznie, ale bez egzaltacji. Inspiruje się przyrodą.
-
Urzekają ją zjawiska piękne, ale krótkotrwałe. Czasem dzieła zostawia się na
pastwę przyrody, albo tak jak to było w Pirenejach także na pastwę... krów w
malutkiej górskiej wiosce, gdzie została zaproszona na plener "Efemer". Rzeźba
Ludwiki stanęła na łące, na zboczu góry. Podejrzewa więc, że krowy, które tam
widziała dopomogą żywiołom przyrody w dziele niszczenia. Z kolei
"Przezroczystość" - misterną konstrukcję z dwóch ton odpadów pociętego i
sklejonego szkła umocowaną do skalistych brzegów Krety, obmywają morskie fale.
Ci, którzy oglądali ją od strony morza, o wschodzie słońca, mówili o
nieprawdopodobnych efektach świetlnych...
-
Maria Kuncaitis
|