...Do opowieści z dreszczykiem fantastycznie nadawała się ciotka Zocha. Kiedy bywaliśmy u Piędlów na „wieczórkach” ciotka straszyła nas różnymi duchami, strachami, bożkami, które nocą przygniatają śpiących ludzi. Potem, późnym wieczorem, baliśmy się wracać do domu. Przez całą drogę słychać było jęki, dziwne zjawy przelatywały nam drogę, stąpały cicho za naszymi plecami...

Jeśli ktoś był niegrzeczny – to według ciotki – przychodził w nocy do niego bożek i go przylegał. Nie było na to rady. Aż znalazł się jeden taki, co postanowił bożka nie wpuścić do domu. Zaparł więc dużym kołkiem drzwi wejściowe i zastawił szafą. Na nic to się zdało. Bożek był silniejszy niż zapory. Kołek złamał, szafę przewrócił i śmiałka przyległ. Ten następnej nocy znalazł lepszy sposób na bożka. Drzwi już nie zapierał. Położył się spać na plecach a na swoim brzuchu położył bronę zębami do góry. I czeka. Kiedy nastała północ, słyszy, że coś człapie. Był to bożek, który rzucił się na śpiącego, żeby go przylec. W ciemności nie zauważył brony i nadział się na jej zęby. Od tej pory bożek już nie przychodził do niego.

Ciotka opowiadała, że jak ktoś ma tasiemca, to należy kubek z gorącym mlekiem przystawić do otwartej gęby i cierpliwie czekać, aż tasiemiec zacznie wychodzić do parującego mleka. Jak się już zbliży do kubka to trzeba kubek odsunąć, tasiemiec znowu się wysunie – i tak wiele razy. Jak zabraknie nam ręki, to kubek trzeba postawić na stole i powoli od niego odchodzić – nie wolno w tym czasie tasiemca denerwować ani mu pomagać w wychodzeniu. A jak już wyjdzie cały, to trzeba go szybko rzucić na podłogę i rozdeptać nogą...